Marcel Proust to przykład cierpiącego pisarza. Dosłownie.
Jego cierpienie wynikało z pozycji w jakiej pracował. Pisał wyłącznie w łóżku,
leżąc prawie zupełnie płasko, jedynie z głową opartą na dwóch poduszkach. By
sięgnąć po zeszyt, który miał na kolanach, musiał opierać się niewygodnie na
jednym łokciu, za jedyne oświetlenie mając lampkę nocną z zielonym kloszem. Tym
sposobem dłuższa praca sprawiała, że miał skurcze nadgarstka i bolały go oczy. A
pisał tak bez przerwy kilka godzin. W ostatnim tomie powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” napisał, że „dzieła, niczym w studniach artezyjskich woda,
sięgają tym wyżej, im głębiej cierpienie wryło się w serce”. Gdy był zbyt
zmęczony, by się skoncentrować, brał tabletkę kofeinową, a kiedy chciał w końcu
zasnąć, dla równowagi przyjmował veronal, lek usypiający.
Ostatnie trzy lata swojego życia Proust spędził w
większości w swojej sypialni, śpiąc w dzień, a w nocy pracując nad powieścią.
W 1912r. napisał: „To naprawdę odpychające podporządkować
całe życie pracy nad książką”.