„Jaki mam modus operandi?
Wstaję rano, robię yerbę, a potem czytam wszystko to, co napisałem zeszłego
dnia (i staram się poprawić, by miało ręce i nogi). Po tej codziennej katordze
zasiadam do pisania, wchodzę do innego świata i wynurzam się z niego po kilku
godzinach. Potem oczyszczam umysł biegając po lesie i słuchając mocnych
brzmień. Pizza z orkiszu na obiad, po czym powrót do pisania. Kończę zazwyczaj
o 23:30, by zasiąść wygodnie w fotelu z dobrą książką i się zrelaksować.”
„ Planowanie nie ma dla mnie sensu, bo z jednej strony
odbiera niemal całą przyjemność płynącą z pisania, a z drugiej po prostu się w
moim przypadku nie sprawdza. Jeśli zaplanuję, że bohater A wykona czynność B,
która 300 stron później doprowadzi do sytuacji C, będę w trakcie tworzenia
historii robić wszystko, by tak się stało. Tymczasem opowieść najczęściej
rozwija się swoim torem, postacie zaczynają same dyktować warunki gry – i od
pisarza zależy już coraz mniej. Oczywiście może uparcie trzymać się swojej
koncepcji, na przekór historii i bohaterom, ale rzadko kiedy prowadzi to do
zadowalających efektów.”
I na koniec rada dla początkujących twórców. Na co powinni
zwracać uwagę marząc o wydaniu pierwszej książki:
„Na to, by podchodzić do tej pierwszej książki jak do dzieła
nieukończonego. Mimo że postawiliśmy ostatnią kropkę, przeredagowaliśmy tekst
dwa razy i wydaje nam się, że już nic nie trzeba zmienić, zapewne będzie to
dopiero początek długiej podróży. Podróży, której bynajmniej nie będziemy
odbywać sami – towarzyszyć będą nam recenzenci, redaktor, spece od marketingu i
inni, z którymi być może nie będziemy mieć kontaktu, ale którzy dołożą po
cegiełce do ostatecznego kształtu powieści. Im większe wydawnictwo – i im
więcej szczęścia będziemy mieli – tym łańcuch będzie dłuższy. I dobrze być na
to gotowym.”
Źródło: http://remigiuszmroz.pl/ , http://aspirujacypisarz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz