To takie proste: wystarczy papier, pióro i odrobina chęci. Wszystko
razem wchodzi w interakcję kiedy dłoń przesuwana poziomo, drgając niczym ramię elektrokardiografu,
prowadzi pióro po papierze. Stalówka zostawia szlaczki układające się w litery
a te w wyrazy, a wyrazy w zdania. Skrobiąc po papierze stalówka błyszczy w
świetle lampki stojącej na biurku. Zielony klosz i złota nóżka tworzą klimat
opowieści a szelest papieru odkładanego na bok oznacza obfitość tematu. Stosik
zapisanych kartek rośnie błyskawicznie, ale tak naprawdę mijają godziny. Dla
piszącego jest to moment, nie zauważa on, że już zapadła noc a za chwilę
nastanie świt. Gdzieś w oddali słychać pianie koguta i przeciągły gwizd
jadącego pociągu. Delikatny wietrzyk wkrada się do dusznego pomieszczenia przez
uchylone okno naprzeciwko biurka. Zapach świeżego powietrza pobudza i nie
pozwala zasnąć, choć sen to zapomniane słowo. Nie da się spać gdy historia
kłębi się pod czaszką i nerwami pobudzanymi buzującą krwią przedostaje się poprzez
pióro na kolejne strony papieru. Palce ściskają jak w imadle obsadkę pióra, zespolone
na stałe, zbielałe od nacisku nerwowo kreślą kolejne zdania, przekreślają
niepotrzebne słowa, chlapiąc kleksami od czasu do czasu. Ten pęd, to
szaleństwo, pośpiech ciała zesztywniałego od wielogodzinnego ślęczenia przy
biurku nadaje kształt i sens życia wielu postaciom kłębiącym się w małym
gabinecie służącym do pisania i czytania. Ściany zawalone regałami pełnymi
książek których jest bez mała 5000 tworzą klimat sprzyjający tworzeniu. Książki
porozkładane w nieładzie piętrzą się również na podłodze i na biurku, co
oznacza tylko jedno: są używane. W tym szaleństwie niebagatelną rolę odgrywa
zapach unoszący się z kart ksiąg przywodzący na myśl starodawną bibliotekę.
Obrazu dopełniają marynarka zawieszona niedbale na oparciu krzesła, podkasane
rękawy wygniecionej koszuli (niegdyś białej), włosy w nieładzie i zsuwające się
na czubek nosa okulary. Usta od czasu do czasu wymawiają coś bezgłośnie,
wykrzywiając się w przedziwne grymasy. Czasem zagości na twarzy uśmiech, czasem
grymas bólu, zdarza się nerwowo wykreślony wyraz lub nagły szelest gniecionej
kartki za chwilę lądującej w koszu na śmieci lub obok niego. Na ścianie tyka
starodawny zegar rzeźbiony w piękne wzory odmierzając jak metronom takt
powieści. Czas płynie choć jednocześnie stoi w miejscu. Nie ma to znaczenia, bo
czas realny jest na zewnątrz tego pokoju. Drzwi zamknięte na klucz nie
pozwalają na przeniknięcie światów ani w jedną, ani w drugą stronę. Znaczenie
ma tylko to, co dzieje się tutaj, w tym pokoju a właściwie w czaszce,
niewielkim pudle rezonansowym wprawianym w ruch przez zwoje mózgowe iskrzące
tylko podczas kulminacji zwanej po prostu weną. Przekaźnik zmysłów - ręka,
poprzez pióro oddaje myśli na papier tworząc nowe światy, zawiłe historie,
istoty ludzkie i pozaziemskie, zwierzęta, wszechświaty... rzeczy nienazwane
wcześniej. Życie nabiera kolorów podczas
właśnie takich somnambulicznych sesji, bynajmniej nie będących chorobą.
Pośpiech wynika z faktu ulotności weny, bo cóż zostanie kiedy pryska czar?
Przemysław Kubów
Piękny tekst! Kiedy przeczytamy jakąś dłuższą formę napisaną przez Ciebie? :)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Na następną antologię spróbuję się załapać ;-)
OdpowiedzUsuń