poniedziałek, 9 września 2013

To takie proste

To takie proste: wystarczy papier, pióro i odrobina chęci. Wszystko razem wchodzi w interakcję kiedy dłoń przesuwana poziomo, drgając niczym ramię elektrokardiografu, prowadzi pióro po papierze. Stalówka zostawia szlaczki układające się w litery a te w wyrazy, a wyrazy w zdania. Skrobiąc po papierze stalówka błyszczy w świetle lampki stojącej na biurku. Zielony klosz i złota nóżka tworzą klimat opowieści a szelest papieru odkładanego na bok oznacza obfitość tematu. Stosik zapisanych kartek rośnie błyskawicznie, ale tak naprawdę mijają godziny. Dla piszącego jest to moment, nie zauważa on, że już zapadła noc a za chwilę nastanie świt. Gdzieś w oddali słychać pianie koguta i przeciągły gwizd jadącego pociągu. Delikatny wietrzyk wkrada się do dusznego pomieszczenia przez uchylone okno naprzeciwko biurka. Zapach świeżego powietrza pobudza i nie pozwala zasnąć, choć sen to zapomniane słowo. Nie da się spać gdy historia kłębi się pod czaszką i nerwami pobudzanymi buzującą krwią przedostaje się poprzez pióro na kolejne strony papieru. Palce ściskają jak w imadle obsadkę pióra, zespolone na stałe, zbielałe od nacisku nerwowo kreślą kolejne zdania, przekreślają niepotrzebne słowa, chlapiąc kleksami od czasu do czasu. Ten pęd, to szaleństwo, pośpiech ciała zesztywniałego od wielogodzinnego ślęczenia przy biurku nadaje kształt i sens życia wielu postaciom kłębiącym się w małym gabinecie służącym do pisania i czytania. Ściany zawalone regałami pełnymi książek których jest bez mała 5000 tworzą klimat sprzyjający tworzeniu. Książki porozkładane w nieładzie piętrzą się również na podłodze i na biurku, co oznacza tylko jedno: są używane. W tym szaleństwie niebagatelną rolę odgrywa zapach unoszący się z kart ksiąg przywodzący na myśl starodawną bibliotekę. Obrazu dopełniają marynarka zawieszona niedbale na oparciu krzesła, podkasane rękawy wygniecionej koszuli (niegdyś białej), włosy w nieładzie i zsuwające się na czubek nosa okulary. Usta od czasu do czasu wymawiają coś bezgłośnie, wykrzywiając się w przedziwne grymasy. Czasem zagości na twarzy uśmiech, czasem grymas bólu, zdarza się nerwowo wykreślony wyraz lub nagły szelest gniecionej kartki za chwilę lądującej w koszu na śmieci lub obok niego. Na ścianie tyka starodawny zegar rzeźbiony w piękne wzory odmierzając jak metronom takt powieści. Czas płynie choć jednocześnie stoi w miejscu. Nie ma to znaczenia, bo czas realny jest na zewnątrz tego pokoju. Drzwi zamknięte na klucz nie pozwalają na przeniknięcie światów ani w jedną, ani w drugą stronę. Znaczenie ma tylko to, co dzieje się tutaj, w tym pokoju a właściwie w czaszce, niewielkim pudle rezonansowym wprawianym w ruch przez zwoje mózgowe iskrzące tylko podczas kulminacji zwanej po prostu weną. Przekaźnik zmysłów - ręka, poprzez pióro oddaje myśli na papier tworząc nowe światy, zawiłe historie, istoty ludzkie i pozaziemskie, zwierzęta, wszechświaty... rzeczy nienazwane wcześniej.  Życie nabiera kolorów podczas właśnie takich somnambulicznych sesji, bynajmniej nie będących chorobą. Pośpiech wynika z faktu ulotności weny, bo cóż zostanie kiedy pryska czar?
Przemysław Kubów

2 komentarze:

  1. Piękny tekst! Kiedy przeczytamy jakąś dłuższą formę napisaną przez Ciebie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :-) Na następną antologię spróbuję się załapać ;-)

    OdpowiedzUsuń