niedziela, 6 marca 2016

Małgorzata J. Kursa - wywiad z Kropką nad i


Dzisiaj moim gościem jest Pani MałgorzataJ. Kursa, pisarka z Kraśnika (na zdjęciu z apodyktyczną kocicą Kropką). Jest autorką wesołych książek kryminalnych z Kraśnikiem w tle. Mówi o nich „humorystyczne czytadła”. Lekkie i przyjemne powieści emanują optymizmem i humorem samej autorki. Specjalnie dla bloga „Jak napisać książkę” Pani Małgorzata zdradza tajniki pracy pisarza:

Skąd czerpie Pani pomysły do swoich książek?
M.K.  Mistrz Wańkowicz zwykł mawiać, że pisarz jest  jak kura – tu dziobnie, tam dziobnie i z tego dziobania coś ciekawego mu się urodzi. U mnie to działa właśnie tak. Czasem, kiedy wędruję sobie po Kraśniku, wpadnie mi w ucho jakieś zdanie, dojrzewa sobie powolutku i nagle wokół niego zaczyna się dziać opowieść – pojawiają się postacie, coś mówią, coś robią. Czasem mijam od lat znajome miejsce i  nagle staję, ślepa i głucha na rzeczywistość, bo przed oczami mam sceny, które podsuwa mi wyobraźnia. Pewnie z boku dziwnie to wygląda, ale tak to u mnie działa – stoję jak wytrzeszczona niemota i usiłuję jak najwięcej zapamiętać z widoków, jakie serwuje mi mój rozszalały umysł. Na szczęście on (umysł) i ja żyjemy w skomplikowanej symbiozie; gdyby nie to, już dawno zginęłabym śmiercią nagłą i niespodziewaną. On po prostu przejmuje kontrolę, kiedy tylko wychodzę z domu. Łaskawie przyjmuje do wiadomości punkt docelowy, do którego zamierzam trafić, po czym steruje ciałem bez udziału świadomości bujającej właśnie w zupełnie innym świecie… Psiakrew, mówiłam, że to skomplikowane…  Końcowy efekt jest taki, że docieram do celu, do którego zmierzałam, a w głowie mam już kilka wymyślonych po drodze scen pisanej właśnie książki. I za każdym razem jestem tak samo zdziwiona, że udało mi się dojść na miejsce bezkolizyjnie, choć samej wędrówki nie pamiętam.

Jak wygląda dzień pracy?
Jak u każdej polskiej baby, która nie pracuje zawodowo, jeno zajmuje się domem – sprzątam, gotuję, robię zakupy, piorę, załatwiam różne sprawy urzędowe. Kiedyś jeszcze starałam się wychować Dziecko, ale od paru dobrych lat Dziecko jest na swoim i porzuciłam myśl o wychowywaniu na rzecz bycia, kiedy jestem potrzebna. Teraz, po odpracowaniu obowiązków domowych, zabieram się za służbowe, czyli te, które lubię najbardziej – za czytanie. Od kilku lat należę do zespołu redakcyjnego portalu Książka zamiast Kwiatka i jestem tam recenzentką, co pozwala mi oddawać się lekturze bez wyrzutów sumienia. A czasami, kiedy nie ma akurat czatu, czy pilnej recenzji i już nie mogę dłużej udawać, że mam coś do zrobienia, siadam przy biurku i piszę. Wolniej, kiedy mam lenia-giganta lub szybko, kiedy wisi mi na słuchawce moja szefowa z KzK, domagając się raportu na temat ilości napisanych stron. Kiedy uznaje, że efekt jest marny, grozi wstrzymaniem dostaw kolejnych lektur, co zwykle działa dopingująco. W ten właśnie sposób zmusiła mnie do skończenia „Nieboszczyka wędrownego”, który bez jej interwencji pewnie pisałby się jeszcze długo.

Jak przygotować się do napisania powieści?

Nie mam pojęcia. Nigdy się nie przygotowywałam. Nie jestem zawodową pisarką. O takie rzeczy należy pytać mistrzów. Podziwiam każdego, kto po skończeniu jednej książki od razu jest gotów do pisania następnej. I każdego, kto potrafi pisać z wiszącym nad głową terminem. U mnie najpierw musi być gotowa książka, potem dopiero myślę o wydawcy. Nie napiszę słowa, dopóki nie pojawi się choć zarys pomysłu. Kiedy jest pomysł, musi do mnie przyjść tytuł. Dopiero, kiedy plik dostaje nazwę (czyli ów tytuł), a przede mną pojawiają się bohaterowie, mogę pisać.

Czy notuje Pani pomysły?
Pomysłów nie. Notuję podsłuchane na ulicy zbitki dialogów, które mogą pasować do wymyślonych przeze mnie postaci. Notuję głupoty, które osobiście  popełniłam, ewentualnie których byłam świadkiem – taka kanwa jako podkład świetnie się sprawdza.

Jakie książki Pani czyta i jak dużo pisarz powinien ich czytać?
Zacznę od drugiej części pytania, bo na nie odpowiedź jest bardzo prosta – NIE DA SIĘ PISAĆ KSIĄŻEK, JEŚLI SIĘ NIE CZYTA. Czytanie poszerza zasób słownictwa i zmusza wyobraźnię do pracy, a ambitne książki ćwiczą umysł, bo trzeba je sobie przemyśleć. Nie ma, rzecz jasna, limitu. Nikt nie wypisze recepty: tyle i tyle przeczytanych książek = pisarz. Ja miłość do książek wyniosłam z rodzinnego domu i wpoiłam ją własnej córce. Wiadomo, że z wiekiem zainteresowania się zmieniają. Jestem w stanie przeczytać prawie wszystko (do tej pory poległam chyba przy dwóch lub trzech pozycjach), ale mam swoje ulubione gatunki. Najchętniej czytam  dobrze napisane biografie i  książki, których główną bohaterką jest HISTORIA. Najbardziej cieszą mnie niespodziewane odkrycia, jak choćby „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej, które mnie zachwyciły. Wierzę, że wiele jeszcze takich odkryć przede mną. Bez przykrości czytuję również dobrze napisane obyczajówki, kryminały, czy sensację. Nie jestem wybredna, choć z coraz większą przyjemnością sięgam po rodzimych pisarzy.

Długopis, maszyna do pisania czy komputer?
Długopis do notatek, komputer do pisania. Gdyby nie to, że córka oswoiła mnie z komputerem, nie napisałabym żadnej książki, bo jestem zbyt leniwa.

Ile zajmuje Pani napisanie powieści?
Kiedyś pisałam dwie rocznie, ale wtedy dysponowałam większą ilością czasu. „Ekologiczną zemstę” pisałam chyba trzy miesiące. Ale już „Nieboszczyk wędrowny” potrzebował roku i  bata w postaci ponagleń redaktor naczelnej KzK, żebym się porządnie przyłożyła do pisania. Wychodzę z założenia, że o wiele przyjemniej czyta się cudze, niż pisze własne książki.

Jak szukała Pani wydawnictwa dla debiutu?
Chyba tak, jak każdy początkujący autor – wysyłałam do różnych wydawców plik z czystej ciekawości, czy też znajdzie się ktoś, kogo jego zawartość zainteresuje. Podkreślam, że brałam pod uwagę tylko tradycyjne wydawnictwa. Nie zależało mi, by „się wydać” za wszelką cenę, a takie opcje (drogie dosyć) również znalazłam w wyszukiwarce. Po dwóch tygodniach z przerażeniem odkryłam maile od dwóch wydawnictw i jedyne, co mi przyszło do głowy, to myśl: Coś ty narobiła, idiotko? Wcale nie chciałam być pisarką. Chciałam się tylko upewnić, czy potrafię pisać.

Czy ma Pani swoje żelazne reguły pisarskie i jakie one są?
Chyba tylko jedną. Nawet, jeśli mam ogólnie obmyślone wątki i zarysowanych bohaterów, nie napiszę ani słowa, dopóki nie przyjdzie do mnie tytuł.

Co doradziłaby Pani początkującym pisarzom?
Jeśli  rodzina i przyjaciele po przeczytaniu tego, co napisaliście, twierdzą, że jesteście genialni, nie wierzcie im. Odłóżcie tekst na kilka miesięcy do szuflady i ochłońcie z myśli, że stworzyliście arcydzieło. Po wyjęciu przeczytajcie go z uwagą i skasujcie (lub wykreślcie) zbędne słowa. Boli? To znak, że jeszcze trzeba poczekać. Kiedy po kolejnych kilku miesiącach  nie będzie bolało, a Wy uznacie, że te postrzyżyny były potrzebne, możecie wysłać tekst do wydawcy. Omijajcie tylko szerokim łukiem tych wszystkich, którzy każą Wam płacić za wydanie. Prawdziwa książka to wspólna praca autora, redaktora, korektora, grafika i drukarza. Na jej wydaniu – mniej lub więcej – się zarabia. W przypadku tych pseudo-wydawców to Wy zapłacicie.  Za druk i okładkę wybraną z katalogu. Prawdopodobnie zamknie Wam ten sposób wydania wejście do tradycyjnego wydawnictwa. Pisać każdy może, nie każdy musi wydawać. Jeśli znani na rynku wydawcy uporczywie odrzucają Wasz tekst, to nie znaczy, że spiskują przeciwko Wam (tak lubi twierdzić spora część grafomanów). To są fachowcy. Jeśli nie mają ochoty zainwestować w Wasze dzieło, powód jest jeden – trzeba nad nim popracować. Czytanie z pewnością Wam w tym pomoże. Uwrażliwi Was na język i konstrukcję. Jeśli jednak jesteście na bakier z gramatyką i w Waszym pisaniu podmiot nie potrafi dogadać się z orzeczeniem, poszukajcie sobie innego hobby.

Serdecznie dziękuję Autorowi pytań oraz wszystkim tym, którzy zechcą ten wywiad przeczytać.
Pozdrawiam i życzę wytrwałości oraz powodzenia, Małgorzata J. Kursa.

1 komentarz:

  1. Też tak mi się to układa w głowie, że tytuł musi być. Jakoś łatwiej wszystko wtedy leci i - mam wrażenie - bardziej naturalnie. Chcielibyście mieć dziecko i myśleć, że imię nadacie mu kiedy, jak podrośnie, gdy już mniej więcej będzie wiadomo, co z niego za ziółko..?

    OdpowiedzUsuń