Łukasz Orbitowski, pisarz specjalizujący się w fantastyce i
horrorach, na swojej stronie orbitowski.pl opowiada o swoich początkach:
„Jak miałem szesnaście lat, ojciec, który dowiedział się, że
coś tam próbuję sobie pisać, wysłał mnie do Koła Młodych Związku Literatów
Polskich. Zaszedłem do kanciapki na Krupniczej, gdzie, przy wódce, siedziały
sobie skurwysyny.”
„Moje próby literackie wzorowane były na dokonaniach Kinga i
Mastertona, więc skurwysyny oddelegowały mnie do Wuja, który napisał doktorat
ze Strugackich, a więc się znał. Pokazał mi parę sztuczek, ale i ja mu
pomogłem. Wuj, zatrudniony jako adiunkt na krakowskim językoznawstwie, zajmował
się leksykalnym aspektem metalowych zinów. Znosiłem mu pisemka i umawiałem z co
ważniejszymi metalami. Widywaliśmy się regularnie przez lata, co kilka
miesięcy.”
Orbitowski zadebiutował w wieku 22 lat zbiorem opowiadań „Złe
Wybrzeża”.
W wywiadzie dla spidersweb udziela rad młodym pisarzom:
„Nim zaczniesz pisać, zastanów się dlaczego chcesz się tym
zająć. Naprawdę nie masz niczego innego do roboty? To uczciwe pytanie. Czy
pisanie nie jest tylko pomysłem na zapełnienie pustki w życiu, na bycie kimś?
Warto się nad tym zastanowić. Ja się nie zastanowiłem i wydałem dwa chujowe
tomiki, szpecące mi dziś bibliografię. Pisanie jest prośbą o głos. Książka to
prośba o pieniądze. Zwracam się do każdego, kto chce zostać pisarzem: czy
naprawdę masz tyle do powiedzenia, żeby prosić ludzi o czas i pieniądze? Jeśli
nie, odpuść. Albo poczekaj.”
A czy można z pisania książek?
„Można żyć ze sprzedaży książek. Są tacy, którzy żyją godnie
tylko z tego. Ja mógłbym żyć, lecz nie na wystarczającym poziomie. Stąd
potrzeba poszukiwania innych zajęć, okołopisarskich. Mam felietony. Pracuję
przy filmach. Robię to, bo lubię pieniądze i cieszy mnie spełnianie się na
różnych polach.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz